- On się odrodzi, prawda? - wyszeptał załamany demon. Nie otrzymał odpowiedzi. Podniósł się i chwycił szarowłosego za ubranie. - Prawda!? - podniósł głos i patrzył na niego z nadzieją w oczach. - Odezwij się w końcu!! - puścił go i odsunął się ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- A czy wiesz z kogo ręki padł? - zapytał Grabarz akcentując każde słowo.
- Lu.... - zawachał się i spojrzał na niego. Czuł, że mężczyzna patrzy prosto w jego oczy. - Nie... to... nonsens! To była Luna, moja siostra! Każdy na własne oczy widział! - zamilkł, bo oberwał mocno w głowę kosą. Syknął i potarł bolące miejsce, które po chwili zniknęło. - Za co to było?
- Za kłamstwa. - warknął szarowłosy tak raptownie, że Astaroth'owi to przypominało szczek wściekłego owczarka. - Nie wstyd ci? Oskarżasz własną siostrę, która nie miała z tym absolutnie nic wspólnego! I raczej wątpię, abyś ją widział już po osiągnięciu dorosłości.
- O co ci teraz chodzi? Że niby własnej siostry nie mógłbym rozpoznać?
- A i owszem! - ta wypowiedź zaskoczyła demona. Rozszerzył oczy i cofnął się krok do tyłu.
- Albo ty jesteś jakiś opętany...
- Aalboo?? - 25-latek przeciągnął sylaby.
- Albo ktoś podszył się pod Lunę i... zrobił to...
Szarowłosy roześmiał się.
- Myślałem tak... że to wszystko sprawka Freed'a, ale... - w tym momencie Undertaker zatkał mu usta ręką i położył palec wskazujący na swoich, uciszając go.
- Bo to JEST sprawka Freed'a. - odsunął się od niego i rozejrzał się. Utkwił wzrok w kupce ściętych włosów Grell'a i wziął je do ręki. - Taak... powinny być pochowane razem z nim. - spojrzał na czerwonowłosego i położył kępkę kosmyków obok ciała. Odszedł kilka metrów, wyciągnął kosę i... kopał tak szybko, że zniknął w tumanach kurzu, a gdy ten kilka sekund później opadł, metrowy dół już był gotowy.
- Jak ty to...? - wykrztusił Astaroth. - Czekaj, to Freed jest Żniwiarzem?
- Niestety tak. - szarowłosy westchnął i ukląkł przy trupie. - Pamiętasz chyba, że tylko Żniwiarz może zabić Żniwiarza? - chłopak kiwnął głową. - To właśnie się stało. Niestety.... nie odrodzi się już. A teraz proszę cię o chwilowe opuszczenie mnie z nim sam na sam. Muszę poskładać jego serce do kupy. - demon otworzył buzię ze zdziwienia. - No co? Nie chcemy przecież żeby wyglądał... tak jak wygląda... na własnym pogrzebie.
Astaroth posłusznie opuścił go.
- W takim razie Luna jest niewinna. No tak... ale... w takim razie gdzie ona jest? I jak długo Freed nam towarzyszył? - szeptał do siebie idąc w stronę grupki przyjaciół. Pierwsza dopadła go Roszpunka.
- Co z nim? Wszystko dobrze?
- Nic nie jest dobrze... on... już nie żyje... - pochylił głowę.
- Co? Przecież jest nieśmiertelny! Nie powinien się odrodzić? - wtrącił się Czkawka.
- Tylko Żniwiarz potrafi zabić Żniwiarza. - wyszeptał granatowowłosy.
- O ile wiem, Luna jest demonem, nie Żniwiarzem. - stwierdził Piotruś.
- To nie była Luna! To był Freed, zmiennokształtny Żniwiarz... najwyraźniej Grell mu mocno podpadł. A teraz za to zapłacił...
- W takim razie gdzie jest Luna? - zapytała Elsa.
- Skąd to mogę wiedzieć?! - krzyknął ze łzami w oczach.
*z perspektywy Shane'a*
Co się właśnie stało? No bo... uh... na tym świecie jestem ile? No może jak tak złączymy to wyjdą te dwa dni? Dwa dni walki! A na wojnie zawsze ktoś umiera, więc czemu się tak przejmują? Nie rozumiem tego...
- No i co teraz? - odezwałem się. - Umieram z głodu...
Każdy patrzył na mnie jakbym kurde powiedział, że jestem prezydentem. No normalnie gały i mordki otworzone i takie "o".
- Ty naprawdę w takiej sytuacji myślisz o jedzeniu? - zapytała... yyy... ta co jej włosy obcięto.
- No, ale o co ci chodzi? - nie rozumiałem o co takie halo? No dobra, zbyt uczuciowy to to ja nie jestem, ale przynajmniej potrafię się pozbierać i to prawie od razu, a ci... uh jacy oni są słabi... no cholera jasna mnie zaraz weźmie!
- Chodzi o to, że przed chwilą Grell bezpowrotnie umarł, a ty... ty się wogóle nie przejąłeś tym! Jakby tam teraz leżał martwy karaluch, a nie człowiek! - co za panikara z tej... yyy... aa już wiem... Roszpunki.
- Karaluch to też żywa istota, ale jakoś tobie nie przeszkadza czy żyje czy nie. A przejmujesz się najokrutniejszym gatunkiem na świecie!! - musiałem się wydrzeć. Do nich nic nie dociera.
- Jak możesz tak mówić? Czyli naprawdę... - zaczęła ze łzami w oczach, ale ten dziad z kościotrupem jej przerwał. Tak właściwie skad się tu wziął? Jeszcze przed sekundą... a dobra. Co mnie to.
- Uspokójcie się! Nie czas teraz na kłótnie! Musimy się zjednoczyć, a nie rozdzielać. - powiedział to takim tonem, że coś kazało mi pokłonić mu się. Rzecz jasna, nie zrobiłem tego. Nagle poczułem ciepłe swędzenie na ramieniu. Poczułem smród palącego się materiału i ujrzałem mały dymek po mojej prawej stronie. Zobaczyłem Czkawkę, który przykładał mi do ramienia palący się patyk.
- Co ty...? - nie dokonczyłem, bo z chwilą kiedy kij przepalił bluzę i dotknął mojej skóry, zemdlałem.
*perpektywa niczyja*
Shane upadł na ziemię z przymkniętymi oczami. Jego skóra pojaśniała, bluza zmieniła się na niebieską, czarne włosy stały się białe, a na kosturze ponownie pojawił się szron. Otworzył oczy, które teraz były niebieskie i spojrzał na resztę. Wstał i rozejrzał się.
- Gdzie jest Grell? - zapytał.
- On... odszedł... - wyszeptała Elsa pociągając nosem.
- Znaczy zdradził nas? - warknął. Brak reakcji. - Zabiję go!
- Nie musisz. Już jest martwy. - odparł Astaroth wskazując na jego grób. Jack spojrzał w tamtą stronę i rozszerzył oczy. Podleciał do wskazanego miejsca, nikt nie próbował go zatrzymać. Ukląkł przy grobie. Czuł dziwną więź z Grellem, której nie potrafiłby nikomu wytłumaczyć. Jakby coś dla niego znaczył. Może... za życia... może to on zdecydował o jego śmierci, lecz pan Księżyc pokrzyżował mu plany, wskrzeszając Jack'a? Nie miał pojęcia.
- Dlaczego musiałeś zginąć... - powiedział cicho.
"Na wojnie są ofiary." - odparł głos w jego środku, nad którym nie mógł zapanować.
*z perspektywy Anny*
Otworzyłam powoli oczy. I nic. Nieważne, czy powieki miałam otwarte czy zamknięte, wokół siebie widziałam tylko ciemność. Co się właściwie stało? Gdzie ja jestem? Co z Elsą, Roszpunką i resztą? Czy nic im nie jest? Dlaczego tu jestem? Tyle pytań, a odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. Ostatnie co pamiętam przed kompletną ciemnością to to, że troszkę wkurzyłam Jack'a, a on wtedy złapał mnie, zatkał mi oczy i poleciał kilkanaście metrów dalej. No może kilkadziesiaąt. Nie wiem, nie widziałam przecież. Odsłonił mi oczy dopiero wtedy, gdy staliśmy na ziemi. Lecz gdy się obejrzałam, jego już nie było. Nie wiedziałam gdzie i jak daleko jestem. Nie słyszałam żadnych głosów, żadna skała nie była znajoma. Nawet nie potrafiłam określić, w którą stronę mam iść, aby trafić z powrotem do przyjaciół. Usiadłam na kamieniu i czekałam, aż Pan Łaskawy po mnie przyleci. Lecz minuty mijały, a po nim ani śladu. W końcu zniecierpliwiłam się i postanowiłam na własną rękę poszukać ich. Postanowiłam iść, według mnie, na północ. Zrobiłam może parę kroków, kiedy zaatakowało mnie dziwne zwierzę, o ile to w ogóle było zwierzę. Przypominało czarnego konia, ale jednak... uh... nieważne. Próbowałam się bronić, ale byłam stanowczo za słaba. Po chwili dołączyły się jeszcze 4. Z jednym nie miałam szans, a co dopiero z 5. Nagle usłyszałam jakby piski tych zwierząt i odsunęły się ode mnie. Ostatnie co zobaczyłam przed sobą, to zamaskowany mężczyzna, ktory wziął mnie na ręcę. Wtedy zemdlałam. A teraz! Czy ja trafiłam do jakiegoś więzienia, czy co? Usłyszałam otwieranie drzwi. Oślepiło mnie bardzo jasne światło, więc zasłoniłam oczy.
- Widzę, że się już obudziłaś. - powiedział. Ten głos! Ja go gdzieś słyszałam! Tylko gdzie? I do kogo należał?
- Kim jesteś? - zapytałam. Moje oczy przyzwyczaiły się do światła więc spojrzałam na niego. To był ten, który mnie uratował przed tymi dziwnymi czarnymi stworzeniami. - I co mnie zaatakowało?
- To były koszmary, sługusy Mroka. - odparł. Materiał przytłumiał jego głos.
- M-mroka? - zapytałam. Ach, no tak, mówiono mi o nim. Ale myślałam, że Strażnicy go pokonali. - Gdzie jest Elsa?
- Kto? - spytał, lecz wyraźnie nie był tym zainteresowany.
- Elsa, moja siostra! Jest tutaj?
- Nie. Tylko my tu jesteśmy.
- W takim razie, gdzie oni są?
- To nieistotne.
- Jak to nieistotne??
- Posłuchaj... - zaczął patrząc na mnie przenikliwie. Jego oczy byly koloru brązu. Były piękne, ale... ja się nie dam! Potrząsnęłam głową i mu przerwałam.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! Elsa jest moją siostrą, jedyną rodziną jaka mi została, a szczególnie na tym świecie! Nie spocznę póki nie będzie bezpieczna, nieważne co sobie o tym pomyślisz, jasne!? - wykrzyczałam tonem nie znoszącym sprzeciwu i minęłam go w drzwiach z założonymi rękami. - Idę.
- Dokąd? - zapytał rozbawionym głosem odwracając się w moją stronę.
- Prawda, nie wiem. - w tym momencie poczułam się kompletną idiotką. Ale cóż zrobić? Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w ogromnej sali, w której dominowały ciemne kolory. Wszystko było z marmuru, tak czystego, że mogłabym się w nim przejrzeć. W tym pomieszczeniu nic nie było... lub było spowite mrokiem. - Tak właściwie to gdzie jestem?
- U mnie. - odparł i ruszył przed siebie. Rozszerzyłam oczy. Co? To on mieszka w takim... miejscu? Takie ciemne, mroczne, tajemnicze.... nie, ja bym się bała. No, ale on to facet, co nie? Odważniejszy, chociaż ja nie należę do cykorów. Poszłam za nim, bo cóż miałam zrobić?
- Słuchaj, a nie mógłbyś się jakoś dowiedzieć gdzie oni są i czy są bezpieczni??
- Nie. Po co?
- No bo.... uh... martwię sie, dobra? I... nie chciałabym, żeby coś im się stało....
Wywrócił oczami. One jedyne były widoczne, resztę ciała miał zakryte, nawet dłonie i kolana owinięte bandażami. Dziwny typek. Ale on może mi pomóc.
- Jak już tak bardzo chcesz. - westchnął. Rozszerzyłam oczy i ze szczęścia przytuliłam go.
- Jeej!! Yy... znaczy się... - odsunęłam się od niego zawstydzona. Muszę zapanować nad swoimi emocjami. Usłyszałam jego cichy chichot. Spojrzałam na niego i już miałam coś powiedzieć, ale mi nie pozwolił.
- Ale ty zostajesz tutaj.
- Co? Dlaczego? - oburzyłam się.
- Zbędny balast. Nic nie zdziałasz, a tylko przeszkodzisz. Poza tym... jesteś mi potrzebna. - zbliżył się tak, że dzieliły nas tylko 2 centymetry. Już myślałam, że mnie pocałuje. Spojrzał mi w oczy. - Żywa. - dokończył i odsunął się. Na moich policzkach pojawiły się rumieńce, ale on niezbyt przejął się tą chwilową bliskością. Spuściłam wzrok i zastanawiałam się do czego jestem mu potrzebna. Nic nie mogło mi wejść do głowy. Spojrzałam w jego stronę, ale... pusto. Zniknął. Miałam tylko nadzieję, że wyruszył na poszukiwania i sprowadzi wszystkich całych i zdrowych.
*pół godziny później*
- Heej... obudź się... nie śpij... przynajmniej nie tutaj... no, zbudź się wreszcie! - obudził mnie.... no a kto inny jak ten facet? Oderwałam głowę od poręczy i spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Hm? - wymruczałam sennie.
- Ja wiem, że w moim domu wszędzie wygodnie, ale to nie upoważnia cię do spania na balustradzie. - roześmiał się. Czekaj, co? Zerwałam się natychmiast i prawie bym spadła 2 piętra w dół, gdyby nie jego szybki refleks. Złapał mnie za spadającą stronę talii, pociagnął w swoją stronę i odwrócił tak, że spadałam teraz plecami w drugą prosto na jego ręce. Przeszedł kilka schodów na piętro i postawił.
- Uff, dzięki. - podziękowałam mu. Moje serce szybko biło po przeżytym strachu. Już myślałam, że spadnę i się zabiję. Że nie zdąży. Pff, jakie nie zdąży, że wogóle palcem nie kiwnie. A tu taka niespodzianka. Kiedy się uspokoiłam spojrzałam na niego. - I co? Znalazłeś ich?
Kiwnął twierdząci głową. Odetchnęłam z ulgą.
- To gdzie są?
- Chyba nie myślalaś, że ich tu przyprowadzę.
- A dlaczego nie?
- A co to, hotel?
- To chociaż powiedz czego się dowiedziałeś.
Odchrząknął.
- A więc... zaatakowały ich koszmary.
- Co? - prawie wykrzyknęłam. Po prostu spanikowałam, a jeśli coś poważnego im się stało?
- Ale dzięki mojej pomocy udało się w miarę odeprzeć atak.
- Pomogłeś im? - nie dowierzałam.
- Dwójce uratowałem nawet życie.
- Komu?
- Jakiemuś szatynowi. - Czkawka. - i szatynce z krótkimi włosami. - Roszpunka.
- A Mrok? Jak wygląda?
- Nie było go tam. Przewodziła im czerwonowłosa dziewczyna, chyba była w waszej grupie.
- Luna?! To niemożliwe!
- Poczekaj... hmm... ta dziewczyna zabiła jakiegoś czerwonowłosego, możliwe, że brata, bo mieli takie same, krótkie fryzury.
- Co? Zabiła Grell'a? A, on nie jest jej bratem. Włosy to przypadek. Ale... krótkie? Przecież...
- Jakiś siwy dziadek w przypływie emocji ściął im obydwoje włosy.
- Undertaker.
- I ta Luna zniknęla, a potem się okazało, że to nie była Luna tylko podszywający się pod nią Żniwiarz, Freed.
- Nic już nie rozumiem.
- Taa, ja też. No, ale wszyscy są bezpieczni.
- Pytali się o mnie?
- Przecież z nimi nie rozmawiałem.
- Jak to?
- Tak to. Po prostu pojawiłem się, zabiłem z 20 koszmarów i zniknąłem.
- Ty to jesteś... - przerwał mi jego chichot. Wkurzyłam się trochę. - No i z czego ciągle rechoczesz?! - zawołałam machając rękami w powietrzu.
- Ej, powinnaś mi dziękować za to co robię.
- Och, no jasne. - wywróciłam oczami. - I nie nazywam się "ej", tylko Anna.
- Dobrze, Aniu. - powiedział z ironią w głosie i ruszył w stronę.... nie wiem gdzie.
- A ty? Jak masz na imię?
Zatrzymał się i wpatrywał w ziemię. Pewnie myślał, czy mi zdradzić, czy nie. A może zastanawiał się jakie fałszywe użyć? Albo...
- Gray. Damian Gray.
- A czy wiesz z kogo ręki padł? - zapytał Grabarz akcentując każde słowo.
- Lu.... - zawachał się i spojrzał na niego. Czuł, że mężczyzna patrzy prosto w jego oczy. - Nie... to... nonsens! To była Luna, moja siostra! Każdy na własne oczy widział! - zamilkł, bo oberwał mocno w głowę kosą. Syknął i potarł bolące miejsce, które po chwili zniknęło. - Za co to było?
- Za kłamstwa. - warknął szarowłosy tak raptownie, że Astaroth'owi to przypominało szczek wściekłego owczarka. - Nie wstyd ci? Oskarżasz własną siostrę, która nie miała z tym absolutnie nic wspólnego! I raczej wątpię, abyś ją widział już po osiągnięciu dorosłości.
- O co ci teraz chodzi? Że niby własnej siostry nie mógłbym rozpoznać?
- A i owszem! - ta wypowiedź zaskoczyła demona. Rozszerzył oczy i cofnął się krok do tyłu.
- Albo ty jesteś jakiś opętany...
- Aalboo?? - 25-latek przeciągnął sylaby.
- Albo ktoś podszył się pod Lunę i... zrobił to...
Szarowłosy roześmiał się.
- Myślałem tak... że to wszystko sprawka Freed'a, ale... - w tym momencie Undertaker zatkał mu usta ręką i położył palec wskazujący na swoich, uciszając go.
- Bo to JEST sprawka Freed'a. - odsunął się od niego i rozejrzał się. Utkwił wzrok w kupce ściętych włosów Grell'a i wziął je do ręki. - Taak... powinny być pochowane razem z nim. - spojrzał na czerwonowłosego i położył kępkę kosmyków obok ciała. Odszedł kilka metrów, wyciągnął kosę i... kopał tak szybko, że zniknął w tumanach kurzu, a gdy ten kilka sekund później opadł, metrowy dół już był gotowy.
- Jak ty to...? - wykrztusił Astaroth. - Czekaj, to Freed jest Żniwiarzem?
- Niestety tak. - szarowłosy westchnął i ukląkł przy trupie. - Pamiętasz chyba, że tylko Żniwiarz może zabić Żniwiarza? - chłopak kiwnął głową. - To właśnie się stało. Niestety.... nie odrodzi się już. A teraz proszę cię o chwilowe opuszczenie mnie z nim sam na sam. Muszę poskładać jego serce do kupy. - demon otworzył buzię ze zdziwienia. - No co? Nie chcemy przecież żeby wyglądał... tak jak wygląda... na własnym pogrzebie.
Astaroth posłusznie opuścił go.
- W takim razie Luna jest niewinna. No tak... ale... w takim razie gdzie ona jest? I jak długo Freed nam towarzyszył? - szeptał do siebie idąc w stronę grupki przyjaciół. Pierwsza dopadła go Roszpunka.
- Co z nim? Wszystko dobrze?
- Nic nie jest dobrze... on... już nie żyje... - pochylił głowę.
- Co? Przecież jest nieśmiertelny! Nie powinien się odrodzić? - wtrącił się Czkawka.
- Tylko Żniwiarz potrafi zabić Żniwiarza. - wyszeptał granatowowłosy.
- O ile wiem, Luna jest demonem, nie Żniwiarzem. - stwierdził Piotruś.
- To nie była Luna! To był Freed, zmiennokształtny Żniwiarz... najwyraźniej Grell mu mocno podpadł. A teraz za to zapłacił...
- W takim razie gdzie jest Luna? - zapytała Elsa.
- Skąd to mogę wiedzieć?! - krzyknął ze łzami w oczach.
*z perspektywy Shane'a*
Co się właśnie stało? No bo... uh... na tym świecie jestem ile? No może jak tak złączymy to wyjdą te dwa dni? Dwa dni walki! A na wojnie zawsze ktoś umiera, więc czemu się tak przejmują? Nie rozumiem tego...
- No i co teraz? - odezwałem się. - Umieram z głodu...
Każdy patrzył na mnie jakbym kurde powiedział, że jestem prezydentem. No normalnie gały i mordki otworzone i takie "o".
- Ty naprawdę w takiej sytuacji myślisz o jedzeniu? - zapytała... yyy... ta co jej włosy obcięto.
- No, ale o co ci chodzi? - nie rozumiałem o co takie halo? No dobra, zbyt uczuciowy to to ja nie jestem, ale przynajmniej potrafię się pozbierać i to prawie od razu, a ci... uh jacy oni są słabi... no cholera jasna mnie zaraz weźmie!
- Chodzi o to, że przed chwilą Grell bezpowrotnie umarł, a ty... ty się wogóle nie przejąłeś tym! Jakby tam teraz leżał martwy karaluch, a nie człowiek! - co za panikara z tej... yyy... aa już wiem... Roszpunki.
- Karaluch to też żywa istota, ale jakoś tobie nie przeszkadza czy żyje czy nie. A przejmujesz się najokrutniejszym gatunkiem na świecie!! - musiałem się wydrzeć. Do nich nic nie dociera.
- Jak możesz tak mówić? Czyli naprawdę... - zaczęła ze łzami w oczach, ale ten dziad z kościotrupem jej przerwał. Tak właściwie skad się tu wziął? Jeszcze przed sekundą... a dobra. Co mnie to.
- Uspokójcie się! Nie czas teraz na kłótnie! Musimy się zjednoczyć, a nie rozdzielać. - powiedział to takim tonem, że coś kazało mi pokłonić mu się. Rzecz jasna, nie zrobiłem tego. Nagle poczułem ciepłe swędzenie na ramieniu. Poczułem smród palącego się materiału i ujrzałem mały dymek po mojej prawej stronie. Zobaczyłem Czkawkę, który przykładał mi do ramienia palący się patyk.
- Co ty...? - nie dokonczyłem, bo z chwilą kiedy kij przepalił bluzę i dotknął mojej skóry, zemdlałem.
*perpektywa niczyja*
Shane upadł na ziemię z przymkniętymi oczami. Jego skóra pojaśniała, bluza zmieniła się na niebieską, czarne włosy stały się białe, a na kosturze ponownie pojawił się szron. Otworzył oczy, które teraz były niebieskie i spojrzał na resztę. Wstał i rozejrzał się.
- Gdzie jest Grell? - zapytał.
- On... odszedł... - wyszeptała Elsa pociągając nosem.
- Znaczy zdradził nas? - warknął. Brak reakcji. - Zabiję go!
- Nie musisz. Już jest martwy. - odparł Astaroth wskazując na jego grób. Jack spojrzał w tamtą stronę i rozszerzył oczy. Podleciał do wskazanego miejsca, nikt nie próbował go zatrzymać. Ukląkł przy grobie. Czuł dziwną więź z Grellem, której nie potrafiłby nikomu wytłumaczyć. Jakby coś dla niego znaczył. Może... za życia... może to on zdecydował o jego śmierci, lecz pan Księżyc pokrzyżował mu plany, wskrzeszając Jack'a? Nie miał pojęcia.
- Dlaczego musiałeś zginąć... - powiedział cicho.
"Na wojnie są ofiary." - odparł głos w jego środku, nad którym nie mógł zapanować.
*z perspektywy Anny*
Otworzyłam powoli oczy. I nic. Nieważne, czy powieki miałam otwarte czy zamknięte, wokół siebie widziałam tylko ciemność. Co się właściwie stało? Gdzie ja jestem? Co z Elsą, Roszpunką i resztą? Czy nic im nie jest? Dlaczego tu jestem? Tyle pytań, a odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. Ostatnie co pamiętam przed kompletną ciemnością to to, że troszkę wkurzyłam Jack'a, a on wtedy złapał mnie, zatkał mi oczy i poleciał kilkanaście metrów dalej. No może kilkadziesiaąt. Nie wiem, nie widziałam przecież. Odsłonił mi oczy dopiero wtedy, gdy staliśmy na ziemi. Lecz gdy się obejrzałam, jego już nie było. Nie wiedziałam gdzie i jak daleko jestem. Nie słyszałam żadnych głosów, żadna skała nie była znajoma. Nawet nie potrafiłam określić, w którą stronę mam iść, aby trafić z powrotem do przyjaciół. Usiadłam na kamieniu i czekałam, aż Pan Łaskawy po mnie przyleci. Lecz minuty mijały, a po nim ani śladu. W końcu zniecierpliwiłam się i postanowiłam na własną rękę poszukać ich. Postanowiłam iść, według mnie, na północ. Zrobiłam może parę kroków, kiedy zaatakowało mnie dziwne zwierzę, o ile to w ogóle było zwierzę. Przypominało czarnego konia, ale jednak... uh... nieważne. Próbowałam się bronić, ale byłam stanowczo za słaba. Po chwili dołączyły się jeszcze 4. Z jednym nie miałam szans, a co dopiero z 5. Nagle usłyszałam jakby piski tych zwierząt i odsunęły się ode mnie. Ostatnie co zobaczyłam przed sobą, to zamaskowany mężczyzna, ktory wziął mnie na ręcę. Wtedy zemdlałam. A teraz! Czy ja trafiłam do jakiegoś więzienia, czy co? Usłyszałam otwieranie drzwi. Oślepiło mnie bardzo jasne światło, więc zasłoniłam oczy.
- Widzę, że się już obudziłaś. - powiedział. Ten głos! Ja go gdzieś słyszałam! Tylko gdzie? I do kogo należał?
- Kim jesteś? - zapytałam. Moje oczy przyzwyczaiły się do światła więc spojrzałam na niego. To był ten, który mnie uratował przed tymi dziwnymi czarnymi stworzeniami. - I co mnie zaatakowało?
- To były koszmary, sługusy Mroka. - odparł. Materiał przytłumiał jego głos.
- M-mroka? - zapytałam. Ach, no tak, mówiono mi o nim. Ale myślałam, że Strażnicy go pokonali. - Gdzie jest Elsa?
- Kto? - spytał, lecz wyraźnie nie był tym zainteresowany.
- Elsa, moja siostra! Jest tutaj?
- Nie. Tylko my tu jesteśmy.
- W takim razie, gdzie oni są?
- To nieistotne.
- Jak to nieistotne??
- Posłuchaj... - zaczął patrząc na mnie przenikliwie. Jego oczy byly koloru brązu. Były piękne, ale... ja się nie dam! Potrząsnęłam głową i mu przerwałam.
- Nie, to ty mnie posłuchaj! Elsa jest moją siostrą, jedyną rodziną jaka mi została, a szczególnie na tym świecie! Nie spocznę póki nie będzie bezpieczna, nieważne co sobie o tym pomyślisz, jasne!? - wykrzyczałam tonem nie znoszącym sprzeciwu i minęłam go w drzwiach z założonymi rękami. - Idę.
- Dokąd? - zapytał rozbawionym głosem odwracając się w moją stronę.
- Prawda, nie wiem. - w tym momencie poczułam się kompletną idiotką. Ale cóż zrobić? Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w ogromnej sali, w której dominowały ciemne kolory. Wszystko było z marmuru, tak czystego, że mogłabym się w nim przejrzeć. W tym pomieszczeniu nic nie było... lub było spowite mrokiem. - Tak właściwie to gdzie jestem?
- U mnie. - odparł i ruszył przed siebie. Rozszerzyłam oczy. Co? To on mieszka w takim... miejscu? Takie ciemne, mroczne, tajemnicze.... nie, ja bym się bała. No, ale on to facet, co nie? Odważniejszy, chociaż ja nie należę do cykorów. Poszłam za nim, bo cóż miałam zrobić?
- Słuchaj, a nie mógłbyś się jakoś dowiedzieć gdzie oni są i czy są bezpieczni??
- Nie. Po co?
- No bo.... uh... martwię sie, dobra? I... nie chciałabym, żeby coś im się stało....
Wywrócił oczami. One jedyne były widoczne, resztę ciała miał zakryte, nawet dłonie i kolana owinięte bandażami. Dziwny typek. Ale on może mi pomóc.
- Jak już tak bardzo chcesz. - westchnął. Rozszerzyłam oczy i ze szczęścia przytuliłam go.
- Jeej!! Yy... znaczy się... - odsunęłam się od niego zawstydzona. Muszę zapanować nad swoimi emocjami. Usłyszałam jego cichy chichot. Spojrzałam na niego i już miałam coś powiedzieć, ale mi nie pozwolił.
- Ale ty zostajesz tutaj.
- Co? Dlaczego? - oburzyłam się.
- Zbędny balast. Nic nie zdziałasz, a tylko przeszkodzisz. Poza tym... jesteś mi potrzebna. - zbliżył się tak, że dzieliły nas tylko 2 centymetry. Już myślałam, że mnie pocałuje. Spojrzał mi w oczy. - Żywa. - dokończył i odsunął się. Na moich policzkach pojawiły się rumieńce, ale on niezbyt przejął się tą chwilową bliskością. Spuściłam wzrok i zastanawiałam się do czego jestem mu potrzebna. Nic nie mogło mi wejść do głowy. Spojrzałam w jego stronę, ale... pusto. Zniknął. Miałam tylko nadzieję, że wyruszył na poszukiwania i sprowadzi wszystkich całych i zdrowych.
*pół godziny później*
- Heej... obudź się... nie śpij... przynajmniej nie tutaj... no, zbudź się wreszcie! - obudził mnie.... no a kto inny jak ten facet? Oderwałam głowę od poręczy i spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Hm? - wymruczałam sennie.
- Ja wiem, że w moim domu wszędzie wygodnie, ale to nie upoważnia cię do spania na balustradzie. - roześmiał się. Czekaj, co? Zerwałam się natychmiast i prawie bym spadła 2 piętra w dół, gdyby nie jego szybki refleks. Złapał mnie za spadającą stronę talii, pociagnął w swoją stronę i odwrócił tak, że spadałam teraz plecami w drugą prosto na jego ręce. Przeszedł kilka schodów na piętro i postawił.
- Uff, dzięki. - podziękowałam mu. Moje serce szybko biło po przeżytym strachu. Już myślałam, że spadnę i się zabiję. Że nie zdąży. Pff, jakie nie zdąży, że wogóle palcem nie kiwnie. A tu taka niespodzianka. Kiedy się uspokoiłam spojrzałam na niego. - I co? Znalazłeś ich?
Kiwnął twierdząci głową. Odetchnęłam z ulgą.
- To gdzie są?
- Chyba nie myślalaś, że ich tu przyprowadzę.
- A dlaczego nie?
- A co to, hotel?
- To chociaż powiedz czego się dowiedziałeś.
Odchrząknął.
- A więc... zaatakowały ich koszmary.
- Co? - prawie wykrzyknęłam. Po prostu spanikowałam, a jeśli coś poważnego im się stało?
- Ale dzięki mojej pomocy udało się w miarę odeprzeć atak.
- Pomogłeś im? - nie dowierzałam.
- Dwójce uratowałem nawet życie.
- Komu?
- Jakiemuś szatynowi. - Czkawka. - i szatynce z krótkimi włosami. - Roszpunka.
- A Mrok? Jak wygląda?
- Nie było go tam. Przewodziła im czerwonowłosa dziewczyna, chyba była w waszej grupie.
- Luna?! To niemożliwe!
- Poczekaj... hmm... ta dziewczyna zabiła jakiegoś czerwonowłosego, możliwe, że brata, bo mieli takie same, krótkie fryzury.
- Co? Zabiła Grell'a? A, on nie jest jej bratem. Włosy to przypadek. Ale... krótkie? Przecież...
- Jakiś siwy dziadek w przypływie emocji ściął im obydwoje włosy.
- Undertaker.
- I ta Luna zniknęla, a potem się okazało, że to nie była Luna tylko podszywający się pod nią Żniwiarz, Freed.
- Nic już nie rozumiem.
- Taa, ja też. No, ale wszyscy są bezpieczni.
- Pytali się o mnie?
- Przecież z nimi nie rozmawiałem.
- Jak to?
- Tak to. Po prostu pojawiłem się, zabiłem z 20 koszmarów i zniknąłem.
- Ty to jesteś... - przerwał mi jego chichot. Wkurzyłam się trochę. - No i z czego ciągle rechoczesz?! - zawołałam machając rękami w powietrzu.
- Ej, powinnaś mi dziękować za to co robię.
- Och, no jasne. - wywróciłam oczami. - I nie nazywam się "ej", tylko Anna.
- Dobrze, Aniu. - powiedział z ironią w głosie i ruszył w stronę.... nie wiem gdzie.
- A ty? Jak masz na imię?
Zatrzymał się i wpatrywał w ziemię. Pewnie myślał, czy mi zdradzić, czy nie. A może zastanawiał się jakie fałszywe użyć? Albo...
- Gray. Damian Gray.
***
Witam wszystkich! No, w końcu przebrnęłam przez ten rozdział. Miało się wszystko wyjaśnić, a jeszcze bardziej się pogmatwało. No, ale przynajmniej z Luną się co nieco wyjaśniło. No to do następnego!! A... i zrobię coś, czego jeszcze nigdy nie zrobiłam...
Rozdział dedykuję..... papapapam!! *bębny* Lexy!!! Booo..... bo tak. :*
Smutne :(
OdpowiedzUsuńPs Grey kojarzy się mi tylko z jednym filmem którego nie oglądałam. To ten cały Shadow ale po prostu nie mam pojęcia czy jest dobry czy nie! Napisz, że sam te marmury czyści ;) a może Ania potrzebna mu jako domowa pomoc?
UsuńRozwaliłaś mnie z tym czyszczeniem... zastanowię się nad tym, bo w sumie mieszka sam, ale Ania ma u niego inne zadanie. Dowiesz się w następnym rozdziale.
UsuńHmm z niecierpliwością ;) a tydzień mnie nie będzie i jak przeżyje bez wifi? Jak wrócę będzie nadrabiania oj będzie :)
UsuńTa... Wszystko robi się coraz bardziej poplątane i moje i tak nikłe IQ chyba się zaraz przez ciebie jeszcze bardziej zmniejszy. Ale mniejsza z tym, czekam na nexta!
OdpowiedzUsuńMój mózg w wakacje nie przetwarza danych tak szybko jak w rok szkolny ale sie nie martw :3 może uda mi sie sumach rozdział w całości :3
OdpowiedzUsuńOk. Mój mózg trochę nie ogarnia co się dzieje. Jestem dziwna. W każdym razie dzięki za dedyk :*
OdpowiedzUsuńrozdział boski
Tak! Dobrnęłam! Zaczęłam czytać tego bloga wczoraj i właśnie skończyłam. Myślałam, że to będzie inna historia... sądząc nawet po kilku pierwszych rozdziałach. A tu prosze, taka niespodzianka! Jeszcze chyba nigdy nie czytałam opowiadania z tak różnymi postaciami, ale strasznie mi się podoba! Teraz będę czytać na bieżąco!
OdpowiedzUsuńTwoja nowa czytelniczka...
Dziekuje i witam!!! Kolejny post....hmmm....jutro lub pojutrze
UsuńTaaa, do akcji wkracza Grey [z 50 twarzy Greya (oczywiście żarcik XD)] Rozdział jak zawsze świetny! Czyli to jednak nie wina Luny. No i wyjaśniło się gdzie jest Anna. Czekam na next! Weny!
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do LBA. Szczegóły u mnie na blogu:
OdpowiedzUsuńhttp://jelsa-wszystko-jest-mozliwe.blogspot.com